Słaby kelner, dobry obserwator, czyli kilka słów o marketingu.

  • agencja reklamowa agencja marketingowa agencja pr

    marketing reklama artykuł ciekawe

Był taki czas w moim życiu, kiedy pracowałem jako kelner w norweskim Oslo (Louise Akerbrygge). Kelnerem byłem kiepskim, ale za to potrafiłem doskonale obserwować niuanse dziejące się dookoła mnie.

Praca nie była ani łatwa ani satysfakcjonująca, a zdecydowanie najprzyjemniejszy jej element stanowiła wypłata. Pracownicy szybko się zmieniali i wśród nich byli Polacy - przeżyłem ich kilku i chyba nikt nie miał podobnych wniosków do moich.

W Louise standardem było podawanie "springvann" - wody z kranu dla wszystkich nowych gości, a w pierwszej kolejności dla tych, którzy zamówili kawę. My, Polacy, kojarzymy kranówkę z kamieniem i chlorem, ale w Oslo taka woda jest świetnej jakości (dorobiła się nawet własnej kampanii reklamowej - sprawdźcie H2Oslo).

Uderzające było to, że pomimo wielokrotnego pobytu w polskich kawiarniach NIKT i NIGDY nie zaproponował mi bezpłatnej szklanki wody do kawy, a jak wiadomo, po kawie po prostu chce się pić.

Jest tak do dziś. Za najpodlejszą wodę trzeba dopłacić nawet w lokalach o lepszej renomie. Wyobraźmy sobie, jaką przewagę wizerunkową zyskałaby kawiarnia, podająca zwykłą szklankę wody do kawy.

Właśnie udzieliłem wszystkim właścicielom kawiarni bardzo drobnej i potężnej porady, jak wybić się ponad WSZYSTKIE lokale w okolicy i zrobiłem to zupełnie za darmo, choć takie patenty potrafią kosztować krocie. Ale mam coś jeszcze lepszego, również za darmo.

Podczas pracy zdarzyło mi się dostać kilka solidnych napiwków - wszystkie zupełnie niespodziewane. Od starszej złotowłosej pani z pieskiem otrzymałem np. 600 koron (wtedy około 280 złotych!) za to, że przyniosłem miskę z wodą dla jej pupila. Tego dnia było potwornie gorąco.

Innym razem, przy dużym stoliku otrzymałem niemalże 1000 koron (około 440 zł) za to, iż przeprosiłem za swój kulawy norweski (goście docenili moją szczerość i autentyczną chęć nauki).

Są takie rzeczy w marketingu, które się po prostu wie. A wie się je, ponieważ można je zaobserwować. Żeby je natomiast obserwować, trzeba być uważnym, ciekawym świata i doświadczonym.

Ostatnich trzech cech nie można nauczyć się na studiach, kupić, lub jedynie udawać, że się je opanowało.

To właśnie odróżnia prawdziwie zaangażowanych specjalistów od ludzi uprawiających myślenie życzeniowe.

Do dziś wspominam tamtego psa i mam nadzieję, że jego właścicielka wspomina Polaka maszerującego do niej z miską wody.
Wody, która warta była dla niej 600 koron, a mnie nie kosztowała zupełnie nic.

Piękno porozumienia ponad wszelkimi barierami. Piękno mistrzowskiego marketingu.

Pozdrawiam i życzę wspaniałego dnia,
ŁW